Kiedy miałem lat czterdzieści osiem C Wziął mnie ojciec i tak do mnie rzekł G C Synu powiem ci ostatnią wolę Musisz z ojczyzny mej żonę mieć Posłuchałem go, słuchałem go F C Posłuchałem go, posłuchałem go G C Posłuchałem go, słuchałem go Posłuchałem go, posłuchałem go Mam hacjendę w słonecznym Teksasie Matka Boska
4 cze, 08:00 Ten tekst przeczytasz w 10 minut Konrad Wojterkowski pewnego popołudnia wpadł na pomysł, że spróbuje odezwać się do wszystkich osób w mediach społecznościowych, które noszą to samo nazwisko, co on. Zakładał, że skoro to tak nieliczna grupa, to na pewno wszyscy są ze sobą spokrewnieni. Nie przypuszczał, że po 45 latach odkryje, że ma brata, cztery lata starszego, o którego istnieniu wcześniej nie miał pojęcia. Foto: Konrad Wojterkowski z bratem Przemkiem Konrad Wojterkowski zupełnie przypadkiem rozpoczął na Facebooku rozmowę z Adrianem, który nosi to samo nazwisko jak on, nie przypuszczał, że w ten sposób odkryje tajemnicę swojej rodziny — Przemek, tata Adriana, podobnie jak ja, przez prawie 45 lat nie miał pojęcia, że ma brata. Znał jedynie historię, że jego tata zmarł, kiedy on miał trzy latka — mówi Konrad Mamę Przemka tata Konrada poznał w pracy. Ona pracowała w administracji, gdzieś w kadrach, a on był kierowcą. Poznali się, zakochali się w sobie, z tego związku urodził się Przemek, jego rodzice nigdy ze sobą nie zamieszkali Konrad z Przemkiem wychowywali się w miejscowościach oddalonych od siebie zaledwie o 30 km, być może jako dzieci, albo nastolatkowie się gdzieś przypadkiem spotkali Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej 1. Zawsze czułem, że w mojej rodzinie jest jakaś tajemnica. Nie umiałem tego nazwać, ale chodziło to za mną całe życie. Takie podskórne uczucie, że coś jest niedopowiedziane, niewyjaśnione, tylko nie wiedziałem co. Prawda, do której dotarłem pokazała, w jakiej zaściankowości nadal żyjemy, jak niewygodne dla rodziny sprawy nadal zamiatamy pod dywan, a brudy pierzemy w czterech ścianach, nie wynosząc ich na zewnątrz. Mam prawie 50 lat, urodziłem się w trochę innym społeczeństwie niż to, które mamy dziś. Jednak pomagając dzieciom w trudnych życiowych sytuacjach, widzę, jak bardzo ten schemat nadal jest w domach obecny. W założonej przeze mnie fundacji Krajowe Centrum Kompetencji, które organizuje kampanie "Kocham. Nie biję", "Kocham. Szanuję" widać, jak na dłoni, gdy problem przemocy zamykany jest w czterech ścianach, a dzieci cierpią z ręki najbliższych. 2. Pomysł, żeby stworzyć genealogiczne drzewo mojej rodziny, wpadł mi ot tak do głowy, pewnego popołudnia. Adrian Wojterkowski odezwał się do mnie następnego dnia po tym, jak zaprosiłem go do znajomych na Facebooku. "Czy my się znamy?". "Nie znamy się, ale na pewno jesteśmy rodziną". "Jak to?" — spytał, więc wytłumaczyłem mu sytuację. "Skąd jesteś?". "Z Konina" — i tu zaświeciła mi się lampka. 3. Mój tata urodził się w 1941 r. W czasie powstania warszawskiego dziadkowie uciekli ze stolicy i zamieszkali na Śląsku, później na Pomorzu. Tata był w wojsku w Braniewie, po jakimś czasie przeprowadził się do Konina. Tam znalazł pracę w kopalni jako kierowca. Mieszkał z rodzicami i bratem, Januszem, który założył w Koninie rodzinę. W pierwszym momencie pomyślałem, że Adrian to jakaś rodzina powiązana z bratem mojego ojca. Pytam więc: "Jak ma na imię twój ojciec?" "Przemysław". "A dziadek?". "Tadeusz". Zaraz, zaraz, to nie Janusz, tylko Tadeusz? Przecież mój tata to Tadeusz. Jak to? Ta rozmowa nabrała tempa, Adrian poszukał starych zdjęć, które zostały po babci i zaczął mi je wysyłać. "Adrian, twój tata, to mój brat" — napisałem w końcu. Patchorkowa rodzina 4. Przemek, podobnie jak ja, przez prawie 45 lat nie miał pojęcia, że ma brata. Znał jedynie historię, że jego tata zmarł, kiedy on miał trzy latka. Nigdy nie był na jego grobie, bo to było "gdzieś daleko", jego mama ułożyła sobie życie, więc też nigdy nie dopytywał specjalnie o ojca, którego nie pamiętał. Ode mnie dowiedział się, że jego ojciec żyje, ma prawie 80 lat i jest w całkiem dobrej formie, jak na zmarłego… Całe życie byłem oszukiwany, nie tylko ja, ale i mój brat? Ile razy zostałem okłamany i w jakich kwestiach? No i w takim razie, co w moim życiu było prawdą? Do 45 roku życia żyłem w poczuciu, że jestem pierworodnym dzieckiem, na którym ciąży poczucie odpowiedzialności za rodzinę. Okazało się, że nim nie jestem, więc po diabła dźwigałem na sobie tę odpowiedzialność? Przed moimi oczami pojawiły się sceny z mojego dzieciństwa. Przypomniałem sobie historię, kiedy kilka razy zostałem pobity przez starszych chłopaków ze szkoły. Wtedy, jako dzieciak, myślałem sobie: gdybym miał starszego brata, to by mnie obronił… Tymczasem miałem tego brata, ale obaj o tym nie wiedzieliśmy. Polecamy: Rutkowski: pamiętajmy, że nie jesteśmy nic winni naszym rodzicom Tyle ja. A co miał powiedzieć Przemek, który żył w przeświadczeniu, że jego ojciec zmarł wiele lat temu. Czy zadaje sobie pytanie, dlaczego nigdy nie szukał kontaktu, nie dopytywał się o niego? 5. Nim porozmawiałem z Przemkiem, zaraz po konwersacji z Adrianem i wysłanych przez niego zdjęciach, zadzwoniłem do ojca. — Tato, kto to jest Przemysław Wojterkowski z Konina? — spytałem. — Nie wiem — powiedział, a ja całym sobą wiedziałem, że coś tu nie gra. Powiedziałem mu, że tak tego nie zostawię, że chcę z Przemkiem porozmawiać, poznać go, dowiedzieć się, o co tu chodzi. Usłyszałem w tle moją mamę: — Zostaw, synek, co będziesz szukał, jeszcze jakichś kłopotów sobie narobisz… Wtedy już wiedziałem, że to jedna wielka fikcja. — Tato, ja tego nie odpuszczę — powiedziałem i rozłączyłem się Tata zadzwonił do mnie następnego dnia, około południa. — Cześć, synek, co słychać? — mój ojciec nigdy tak do mnie nie mówi. — Skoro dzwonisz, to po pierwsze znaczy, że nie ma obok ciebie mamy, a po drugie: to prawda, czy nieprawda? — No prawda… — rozkleił się i zaczął opowiadać. Mamę Przemka tata poznał w pracy. Ona pracowała w administracji, gdzieś w kadrach, a on był kierowcą. Poznali się, zakochali się w sobie, z tego związku urodził się Przemek. Nie mieszkali razem, a z tego, co tata mówił, babcia Przemka — mama jego mamy, była przeciwna ich relacji. Natomiast wersja po stronie rodziny Przemka jest inna, a może nie tyle zupełnie inna, co tak naprawdę nie do końca odkryta. Cała rodzina Przemka twierdzi, że żyła z przekonaniem, że ojciec Przemka nie żyje. Nawet siostry mamy Przemka zapewniają, że nic nie wiedziały. Mama Przemka nie żyje, więc nie dowiemy się, czy wszyscy świadomie powtarzali to kłamstwo, czy sami zostali okłamani. Tata powiedział mi, że się z nimi spotykał i faktycznie na zdjęciach trzyma za rękę małego Przemka. Jedyna wersja końca tej historii, którą dzisiaj znam, pochodzi od mojego ojca, który powiedział, że pewnego dnia pojechał do Przemka i jego mamy, ale mama Przemka mu nie otworzyła. Po jakimś czasie powiedziała mu, że nie chce go widywać. Podobno zabroniła jej matka. Jaki był tego powód? Dlaczego? Co się stało? Ojciec twierdzi, że nie wie, a ja nie wiem, czy tak było naprawdę. Zresztą po 50 latach pewne rzeczy mogły się mu zamazać, inne mógł wyprzeć, stworzyć sobie w głowie własną historię na ten temat. Wiem, że do 18. roku życia Przemka płacił na niego alimenty, tzn. nie tyle płacił, co komornik ściągał mu je z pensji. Czy w porzuceniu syna była jego wina? Nie mam pojęcia. Wiem za to, co dzieje się dzisiaj. Do tej pory panowie się nie spotkali, a minęło już prawie pięć lat. 6. Dwa lata temu, kiedy wybuchła pandemia, tata miał taką myśl, że chciałby się spotkać z Przemkiem, niestety do tego nie doszło. Rodzice na początku mieli do mnie ogromne pretensje, że nagłośniłem tę sprawę, że opowiedziałem o tej historii w mediach. Pierwszego dnia powstrzymywałem się przed ogłoszeniem publicznie, że mam brata, w obawie, że moja mama nic nie wie o tej przeszłości mojego ojca. Okazało się jednak, że była bardzo dobrze poinformowana i niestety, w mojej ocenie, to ona jest negatywną bohaterką tej historii. Mama do dziś nie potrafi i nie chce o tym rozmawiać. Od razu są nerwy, krzyki. Z Przemkiem spotkałem się kilka tygodni po naszej pierwszej telefonicznej rozmowie. Mieszka w Koninie, a moi rodzice w Kole, tam gdzie i ja się wychowywałem do 15-go roku życia. Zaledwie 30 kilometrów dzieli te dwie miejscowości. Jak można było się nie spotkać? Zresztą, kto wie, może minęliśmy się nie raz, gdzieś na ulicach jednego z miast… Pierwsze nasze spotkanie zostało uwiecznione przez kamery, żona mojego przyjaciela jest dziennikarką i spytała, czy może tę historię nagrać. Nie miałem z tym problemu. Przemek się wahał, ale ostatecznie się zgodził. Postanowiliśmy, że kamery nagrają faktycznie nasze pierwsze spotkanie, a nie wyreżyserowany obraz. Dzięki temu dziś mamy fantastyczną pamiątkę. Emocje były ogromne. Poznałem całą rodzinę Przemka. Tego w ogóle nie da się opisać, tej mieszanki uczuć — radości, szczęścia, niedowierzania. Wracając następnego dnia od Przemka, odwiedziłem rodziców. To było straszne. Z tego spotkania pełnego radości trafiłem w oko cyklonu — mama z pretensjami, że jak mogłem, czemu im to robię i tata, który wyglądał, jakby miał mieć za chwilę zawał z ciśnieniem 200/120. Próbowałem im wytłumaczyć, że to oni całe życie mnie okłamywali, że mam brata, że to ta sama krew, że to ja mogę do nich mieć żal, a nie oni do mnie. Jednak żadne z moich argumentów do nich nie docierały. 7. Temat Przemka, tego, co się stało, jest w moim rodzinnym domu nadal przemilczany, a ja nie potrafię zrozumieć, jak ojciec może nie spotkać się ze swoim synem, szczególnie po 50 latach. Tu nie zawiniłem ani ja, ani Przemek, a wyłącznie rodzice. Raz postawiłem tatę pod ścianą, pytając: Ojciec widział Przemka, gdy ten miał trzy lata, choć twierdzi, że jak Przemek kończył 18. to pojechał do niego z prezentem, ale nie został wpuszczony i do spotkania nie doszło, nie z jego winy. Podjął próbę, ale tylko raz i bardzo dawno temu. Teraz nie zrobił nic, nie wykonał nawet telefonu, żeby dla spokoju własnego sumienia powiedzieć: "przepraszam". To mi się nie mieści w głowie. Z Przemkiem też nigdy nie spotkała się moja siostra, ona przyjęła narrację mojej mamy. Jest niespełna dwa lata ode mnie młodsza, ale nie chce się zmierzyć ze swoimi emocjami. Uważa, że nigdy nie powinienem poruszać tego tematu, nie powinienem spotkać się z Przemkiem i wyciągać tej sprawy na światło dziennie. Przeczytaj także: "Dorosła córka mnie nienawidzi. Terapia zabrała mi dziecko" Sprzymierzeńca miałem w wujku Januszu, bracie taty, który zmarł kilka miesięcy temu. Gdy mu powiedziałem, że mam brata, był zaskoczony: "Ale to ty nic nie wiedziałeś?" — spytał. "A ty wiedziałeś?. "No tak, byłem pewny, że wiesz, dlatego nigdy nie podejmowałem tego tematu". Wtedy to ja byłem zaskoczony. Gdy dzwoniłem po dalszej swojej rodzinie, okazało się jednak, że nikt o niczym nie wiedział. Dla mnie ta próba ignorowania tego, co się wydarzyło, udawania, że nie ma żadnej sprawy, że może, jak nie będziemy o niej rozmawiać, to po prostu sama się zapomni, jest kwintesencją obłudy i zakłamania. To jest myślenie z innej epoki. Jestem człowiekiem, który nie boi się rozmawiać o najtrudniejszych sprawach. Nie mam problemu, żeby mówić o tym publicznie. Nie jestem ekshibicjonistą, po prostu nie uciekam od trudnych tematów. Z moim synem, odkąd pamiętam, zawsze rozmawialiśmy o wszystkim. Nie ma między nami tematów tabu i zamiatania czegokolwiek pod dywan. A tu nagle okazuje się, że w moim życiu zdarzyło się dokładnie odwrotnie. Przemek nigdy nie naciskał, żeby poznać ojca. Powiedział mi, że niczego od niego nie chce, nie oczekuje, że dla niego, jeśli chodzi o ojca, nic się nie zmieniło. To jest cholernie smutne i przykre, bo tę bolesną nieobecność zafundował mu mój tata. Ja sam jestem po rozwodzie, rozstałem się z mamą mojego syna, ale nigdy nie przestałem być jego ojcem. Zawsze byłem i jestem obecny w jego życiu i nie wyobrażam sobie inaczej. Powołując go na świat, wziąłem za niego odpowiedzialność i tę odpowiedzialność mam do dzisiaj. Foto: Patchwork w komplecie Przez ostatnie niemal pięć lat mój ojciec miał wiele szans, by coś zmienić. Wielokrotnie bywał w tym czasie w Koninie, leżał tam nawet w szpitalu, ale nie wykonał pierwszego ruchu, nie odezwał się do Przemka, który powtarza, że jeśli ojciec będzie chciał się spotkać, to on nie będzie miał nic przeciwko temu. Wiem, że dzisiaj Przemek już się nie łudzi. Pewnie nie chce się zawieść i po raz kolejny pogrążyć w smutku, gdy ojciec umrze, nie spotkawszy się z nim. 8. Z Przemkiem jesteśmy blisko na tyle, na ile to jest możliwe. Oczywiście nie ma między nami takiej silnej więzi, jak między rodzeństwem, które się wspólnie wychowywało. Trzeba tysięcy wspólnych doświadczeń, by taką więź zbudować. Ale spotykamy się, jak tylko możemy, spędzamy razem święta, urodziny. W przyszłym roku kończę 50 lat i nie wyobrażam sobie imprezy z tej okazji bez mojego brata. Ale nie ma między nami zażyłości, nie ma tej klasycznej miłości braterskiej, bo gdybyśmy sobie powiedzieli nawzajem "kocham cię", zabrzmiałoby to sztucznie. Za duzi jesteśmy na to, żeby się oszukiwać. Wiem natomiast, że mogę na niego liczyć w każdej sytuacji i on wie, że może liczyć na mnie. Gdyby tylko coś się działo, wsiadamy w samochody i jedziemy sobie nawzajem pomóc. Czasami dopadają mnie myśli, że mogłoby to wszystko wyglądać inaczej, gdybyśmy o sobie wiedzieli. Gdybyśmy mieli okazję się wspólnie wychowywać i wspierać, gdy byliśmy dzieciakami. Niestety nie mogę już tego zmienić, ale mogę mówić publicznie, żeby zainspirować innych, którzy mają podobne historie do budowania relacji opartej na prawdzie i bliskości. Data utworzenia: 4 czerwca 2022 08:00 To również Cię zainteresuje
Perfect tekst Autobiografia: Miałem dziesięć lat, / gdy usłyszał o nim świat. / W mej piwnicy był nas Deutsch English Español Français Hungarian Italiano Nederlands Polski Português (Brasil) Română Svenska Türkçe Ελληνικά Български Русский Српски Українська العربية 日本語 한국어
GRZEGORZ RUDYNEK: „To nie było trudne zadanie” – powiedział mi pan zaraz po turnieju. JOSEF CSAPLAR (były trener Wisły Płock): Bo nie było. Trochę niezręcznie mi o tym opowiadać, bo znam Franciszka Smudę, który wtedy był waszym selekcjonerem. Ale tak, dość łatwo było was rozpracować. W jednej grupie z Grecją i Rosją znaleźliśmy się w wyniku losowania, które przeprowadzono w grudniu 2011 roku. Niedługo później w naszym związku piłkarskim zdecydowano, że ja zajmę się Polską. Pewnie wpływ na to miało, że pracowałem w waszym kraju, poznałem trochę ludzi, miałem kontakty. Podpisałem umowę i się wami zająłem. Analizowałem Polaków długo przed mistrzostwami, ale prace nabrały tempa przed turniejem. Byłem w Austrii, gdzie mieliście zgrupowanie i dwa mecze, wygrane po 1:0 z Łotwą i Słowacją, potem jeszcze było spotkanie w Warszawie z Andorą (4:0), jeśli dobrze pamiętam. Je dokładnie już śledziłem, pod lupę brałem zawodnika po zawodniku. Niektórzy piłkarze nie byli dla mnie anonimowi, przecież mieliście trójkę z Borussii Dortmund Lewandowskiego, Błaszczykowskiego i Piszczka. Znałem z czasów pracy w Wiśle Płock Adriana Mierzejewskiego. Zaczął pan od naszej trójki z Borussii? Nie. W takich wypadkach najlepiej zacząć od trenera i poznać jego przeszłość. Jak pracował w klubach, jak grały jego zespoły, jaką miał filozofię, strategię. Zresztą pamiętam, że w finale Pucharu Polski prowadzona przez mnie Wisła Płock wygrała z Zagłębiem Lubin, którego szkoleniowcem był Franek, tak więc miałem bogaty materiał do analizy. I to, jak Smuda pracował w klubach, tak samo wyglądało w reprezentacji? W dużym stopniu tak. Pewne rzeczy z czasem się zmieniają, ale ogólna filozofia zostaje nienaruszona. On powtarzał, że pracuje „na nos”, czyli ma swoje sprawdzone metody. I nagle na zgrupowaniu w Austrii pojawili się amerykańscy trenerzy od przygotowania fizycznego. Wydaje mi się, że sprowadził ich ze względu na ostrą krytykę, która wylewała się na niego w Polsce. Obserwowałem, jak w trakcie treningów używają specjalnych gum. Myślę, że to nie był styl Franka Smudy, to było dla niego nienaturalne. W pracy analityka ważne jest dostrzeżenie u rywala, jaki element tam nie gra, wyłapanie detali. I wtedy w Austrii miałem poczucie, że w waszej kadrze coś jest nie tak. Przed turniejem nadzieje mieliśmy ogromne. Jest trio z Dortmundu, Wojciech Szczęsny z Arsenalu, gramy u siebie i do tego dopisało nam szczęście w losowaniu. Wyjście z grupy, w której są Czechy, Grecja i Rosja wydawało się obowiązkiem. Tak samo myślano w Pradze, Atenach i Moskwie. „To jest łatwa grupa” – każdy tak myślał. I faktycznie tam o wynikach decydowały szczegóły, nie był wyraźnie dominującej drużyny. Potem w ćwierćfinale graliśmy w Warszawie z Portugalią, przegraliśmy 0:1, ale już było widać różnicę klas. Zbliżał się decydujący mecz we Wrocławiu, usiadł pan z selekcjonerem Michalem Bilkiem i co mu pan o nas powiedział? Jak wyglądał wasz – mówię na to – prąd gry. Który zawodnik jest najczęściej przy piłce, jak wtedy zagrywa, jak ustawiają się inni. Zwracałem uwagę na waszą prawą stronę, gdzie ofensywnie grali Błaszczykowski z Piszczkiem. Mówiłem Bilkowi, że w ataku są bardzo groźni, dlatego atakujmy naszą lewą stroną, stamtąd wyprowadzajmy akcje, tam kontrujmy, bo Błaszczykowski i Piszczek będą mieli problemy z bronieniem. W defensywie brakuje mi pewności siebie, którą mają w ofensywie. Rozmawiałem też z Petrem Čechem, jak ma zagrywać piłki do Milana Baroša. Zwracałem uwagę, że podania muszą być paraboliczne, futbolówka musi lecieć dość nisko, do nogi. Jeśli będzie spadać z góry, Baroš pozostanie bez szans w starciu z Wasilewskim i Perquisem. Generalnie podpowiadałem, żeby jako zespół grać po ziemi, w powietrzu Polacy byli mocniejsi, szczególnie właśnie środkowi obrońcy. Grajmy więc lewą lub prawą stroną – mówiłem. Co jeszcze… Rafał Murawski. Nie był typowym rozgrywającym, wszystko grał na krótko, nie wykonywał długich podań na 30, 40 metrów. Przed obroną był Dariusz Dudka, obok niego Eugen Polanski. Myślę, że mieliście za dużo defensywnych piłkarzy. Wyszliśmy składem: Szczęsny – Piszczek, Wasilewski, Perquis, Boenisch – Dudka, Polanski – Błaszczykowski, Murawski, Obraniak – Lewandowski. Tylko trzech typowo ofensywnych zawodników: Błaszczykowski, Obraniak i Lewandowski. Doliczyłbym do tego Piszczka. Bardzo podobał mi się Obraniak, kreatywny piłkarz… Ale teraz mogę powiedzieć, że byłem zdziwiony waszym stylem gry. To był ostatni mecz w grupie, decydujący. Własny, wypełniony stadion i tak defensywnie usposobiony zespół… W Polsce podobało mi się, że zwykle byliście odważni, kiedy trzeba było, atakowaliście, tymczasem we Wrocławiu zagraliście niezgodnie z waszą naturą. Było za dużo kalkulacji, spekulacji i taktyki. To pasuje nam, Czechom, ale nie wam. Rafał Murawski (Euro 2012) Zachowawczo zaczęliśmy grać dopiero w trakcie EURO 2012, czy zaobserwował pan to już w czasie przygotowań? Widać to było już wcześniej, na przykład podczas zgrupowania w Austrii. Za duży nacisk postawiono na taktykę. Długo musiał pan opowiadać o naszej grze Bilkowi? Aż do meczu we Wrocławiu nie rozmawialiśmy. Najpierw było spotkanie z Rosją, przegrane 1:4, potem wygrana 2:1 z Grecją i dopiero starcie z Polską. Przed nim przyjechałem do Wrocławia, gdzie mieściła się nasza baza, i spotkałem się w hotelu ze sztabem Bilka. Im przekazywałem, jak zagracie. W dniu meczu rozmawiałem indywidualnie z zawodnikami, sami zagadywali i pytali, czego się spodziewać. Miałem przygotowane materiały wideo dla Tomaš Sivoka, Michala Kadleca, Čecha z akcjami Lewandowskiego, jak się porusza po boisku. To odbywało się w nieformalnej atmosferze. Pana przewidywania co do nas spełniły się jeden do jednego. Wszystko było tak, jak się spodziewałem. Skład, ustawienie, sposób gry. Niczym nas nie zaskoczyliście. Wspomniał pan Lewandowskiego. Jak porównuje pan dzisiejszego Lewego z tym sprzed 10 lat? Już wtedy był wielkim snajperem, ale że aż tak się rozwinie? W życiu bym się nie spodziewał. Pełen szacunek dla niego, że wszedł na taki poziom. Nie chodzi tylko o grę w piłkę, ale też to, jaką stał się osobistością. Co pan mówił Sivokowi i Kadlecowi o nim? Że jest piłkarzem „momentu”. Że nie jest napastnikiem do kontr, ale piłkarzem pola karnego. Dziś gra inaczej, cofa się po piłkę, wykonuje stałe fragmenty gry. Ale wtedy był innym typem zawodnika. Dostawał piłkę i „pach, pach”, krótko zagrywał, urywał się obrońcy i robił się problem. Odskakiwał metr w lewo, ale w okamgnieniu przesuwał się w prawo. Przez te lata zrobił niesamowity postęp.
Poprawiony tekst: 10 godzin do maturki bejbe, co ma być to będzie bałem się tego dnia od roku, ale dzisiaj czuje się nieźle mamo, tato, obiecuję, kiedyś się za szkołę wezmę ale nie dziś /2x bo podpisuję kontrakt z SB jak będzie trochę cieplej, to pojadę se na Zegrze Jak będzie trochę cieplej, no to zgolę się na lezbę Jak miałem 10 lat to był sylwester, grałem se w PSP - SĹ‚owa: 1. MiaĹ‚em ci ja w sercu Jezusa miĹ‚ego, KtĂłry mi koĹ‚ataĹ‚ u drzwi serca mego. 2. WolaĹ‚em ja sĹ‚uĹĽyć Ĺ›wiatu obĹ‚udnemu, niĹĽeli otworzyć, niĹĽeli otworzyć Jezusowi memu. 3. Biada mnie na Ĺ›wiecie, czĹ‚ekowi nÄ™dznemu, ĹĽem nie sĹ‚uĹĽyĹ‚ z mĹ‚odu, ĹĽem nie sĹ‚uĹĽyĹ‚ z mĹ‚odu, Panu Bogu memu. 4. Szczęśliwy ten czĹ‚owiek, szczęśliwego rodu, ktĂłry od lat mĹ‚odych, ktĂłry od lat mĹ‚odych sĹ‚uĹĽy Panu Bogu. 5. Ma go te Pan Jezus zawsze w swej opiece, i Panna Maryja, i Panna Maryja, gdy siÄ™ k'Niej uciecze.Translations in context of "gdy miałem 17 lat" in Polish-English from Reverso Context: Gdy miałem 17 lat skomponowałem moją pierwszą melodię.Bądź na bieżąco! Obserwuj Plejadę w Wiadomościach Google Jacek Rozenek ma za sobą bardzo trudne chwile. W 2019 r. przeszedł udar mózgu, po którym długo dochodził do sprawności. Były mąż Małgorzaty Rozenek-Majdan kierował auto, kiedy poczuł, że dzieje się z nim coś złego. — Miałem wtedy strasznego pecha, że byłem sam. 4,5 godziny spędziłem na parkingu, co było takim przekroczeniem okna terapeutycznego, później przewieziono mnie do szpitala, gdzie nie podejmowano szczególnych działań medycznych. Poinformowano moją rodzinę, żeby się przyjechała ze mną pożegnać — powiedział niedawno w "Dzień dobry TVN". Aktor wydał właśnie książkę "Padnij, powstań", w której opisał swoje doświadczenia związane z udarem. W najnowszym wywiadzie opowiedział natomiast o swoich zarobkach i dotychczasowych relacjach z kobietami. Dalszą część artykułu przeczytasz pod materiałem wideo: Jacek Rozenek o zarobkach i kobietach Jacek Rozenek ma za sobą dwa nieudane małżeństwa. Pierwszą żoną aktora była zmarła w 2020 r. Katarzyna Litwiniak, z którą ma syna Adriana. W 2003 r. wziął ślub z Małgorzatą Rozenek, z którą doczekał się kolejnych dwóch synów – Stanisława i Tadeusza. Do rozwodu doszło 10 lat później. W wywiadzie dla przyznał, że zawsze otaczał się kobietami. – powiedział. Po udarze podejście Jacka Rozenka do związków zmieniło się. Był sam przez ok. pół roku i wtedy odkrył, że "to co, daje mu związek, może znaleźć w sobie". Nie wyklucza jednak, że jeszcze kiedyś wejdzie z kimś w głębszą relację: Aktor poruszył też temat szczęścia. Stwierdził, że "bycie szczęśliwym nie jest rozwojowe" i "niczego nie uczy". Podkreślił, że przed udarem prowadził życie, które zarówno w jego oczach, jak i w oczach osób, które go obserwowały, wydawało się być spełnieniem marzeń. Wpływ na to miały jego zarobki, które nie były małe. "To życie było bajką, ale nie zauważałem masy rzeczy, mimo że miałem ogromne poczucie wdzięczności i bardzo dużo pomagałem, tym którzy tego potrzebowali. Ale dzisiaj wiem, że jednak była to swego rodzaju bariera rozwojowa. Fajnie było zabrać dziewczynę i pojechać na Bali na dwa tygodnie, albo na tydzień na Teneryfę. To było takie głupie (śmiech)" – podsumował Jacek Rozenek. Jacek Rozenek Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat? Skontaktuj się z nami, pisząc maila na adres: plejada@ Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z życiem gwiazd, zapraszamy do naszego serwisu ponownie!
Mam 10 lat i nie jestem głupia. Ou que tu avais 10 ans. Ale już nie mam 10 lat. Je n'ai plus dix ans. Mam 10 lat, a ty masz najbrzydszą sukienkę na świecie. J'ai 10 ans, et votre robe est la plus laide que j'ai jamais vue. Nazywam się Alex i mam 10 lat. Je m'appelle Alex et j'ai dix ans. Znam się z Jake'm odkąd mam 10 lat.
Leo Messi po zakończeniu kariery nie zamierza tylko wydawać zarobionych pieniędzy Argentyńczyk prężnie działa w branży hotelarskiej i otwiera kolejne ekskluzywne obiekty 35-latek firmuje swoim nazwiskiem hotele na Majorce, Ibizie i pod Barceloną Ekskluzywne hotele Messiego robią wrażenie i za pobyt w nich trzeba odpowiednio słono zapłacić Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Leo Messi i jego doradcy finansowi uznali, że najlepszym sposobem na obracanie fortuną Argentyńczyka będzie inwestycja w branżę hotelarską. 35-latek stworzył sieć ekskluzywnych hoteli, które noszą dumną nazwę "Messi & Majestic". Do napastnika PSG należy już pięć obiektów, otwarcie kolejnego zapowiadane jest na początek 2023 r. Na tym jednak Argentyńczyk nie ma zamiaru poprzestawać. Legenda Barcelony chce docelowo otworzyć siedem obiektów, które miałyby symbolizować siedem "Złotych Piłek", które Messi zdobył w trakcie kariery. 35-latek swoje pierwsze hotele otworzył na Ibizie, Majorce i w Sitges, na przedmieściach Barcelony. To właśnie obiekt z Sitges był pierwszym na liście Messiego. Co ciekawe, kilka miesięcy temu media obiegła informacja, że piłkarz straci wielkie pieniądze na tej inwestycji. Czterogwiazdkowy hotel liczący 77 pokoi i wart 26 mln funtów miał zostać rozebrany, ponieważ nie spełniał wymagań budowlanych. Wygląda jednak na to, że wszystko rozeszło się po kościach. Oferta "MiM Sitges" jest wciąż aktualna i obiekt zaprasza gości. Cena za pokój o zwykłym standardzie to ok. 250 euro za dobę. Niezła kwota, nawet jak na hotel z efektownym Sky Barem. Kolejnym obiektem, na którego zakup w 2018 r. zdecydował się Leo Messi był hotel "Es Vive" na Ibizie. "Es Vive" posiada łącznie 52 pokoje i SPA. Ceny za pobyt wahają się między 260 i 600 euro. Najwyższa kwota dotyczy apartamentu prezydenckiego. Prawdopodobnie to w nim Messi spędzał kilka lat temu urlop, gdy zameldował się w "Es Vive", a towarzyszyli mu Luis Suarez i Cesc Fabregas z rodzinami. Zobacz także: Z nim Robert Lewandowski przywitał się najczulej. Wcześniej rywalizowali w Bundeslidze [WIDEO] Po Ibizie przyszedł czas na Majorkę, gdzie Messi w 2019 r. otworzył swój trzeci obiekt pod szyldem "MiM". Hotel położony w mieście S'Illot, nad brzegiem morza w odległości 50 metrów od plaży Sa Coma oferuje gościom 98 pokoi, spa, siłownię, dwa baseny, bar i restaurację z kuchnią śródziemnomorską. Niedawno obiekt przeszedł kapitalny remont. Efekt, tak jak ceny (pokoje od 250 euro za dobę), robi wrażenie. Czwarty obiektem Messiego jest hotel Baqueira. To zimowy, ekskluzywny kurort z lokalizacją w Pirenejach. Piąty hotel 35-latka znajduje się w malowniczo położonym miasteczku Puerto Deportivo de Sotogrande, które znajduje się na południowym wybrzeżu Hiszpanii. Ekskluzywny obiekt został otwarty w kwietniu. Wystrój wnętrz zaprojektował Pascua Ortega, światowej sławy projektant z Barcelony. Hotel liczy 45 pokoi, z których można podziwiać port w Sotogrande. Całkowity koszt budowy wyniósł 30 mln euro. Tydzień w apartamencie z tarasem dla dwóch osób w pierwszej połowie sierpnia? 20 tys. złotych. Już wkrótce Leo Messi otworzy kolejny hotel w stolicy Andory. Będzie to jego szósty obiekt i można być pewnym, że na tym się nie skończy. Zobacz także: Legenda Barcelony o wieku Lewandowskiego. "Jest za stary na zazdrość. Mógłby być ich ojcem" Argentyńczyk w trakcie swojej bogatej kariery zarobił ok. pół miliarda dolarów. Inwestycja w branżę hotelarską nie jest oczywiście jego jednym pozaboiskowym źródłem dochodów. Leo Messi od lat jest twarzą Adidasa, Lays, Pepsi, Turkish Airlines czy Jacob & Co. Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że inwestycja w hotele jest po prostu pole do dalszej rywalizacji z Cristiano Ronaldo, który również prężnie działa w tej branży. *** Jego wzrok pogorszył się z dnia na dzień. Najpierw w jednym oku. Zajęcia na hali, uderzenie piłką w twarz i Michał Globisz znalazł się w szpitalu. Później gasła widoczność w drugim oku. Mimo to zasłużonego trenera i wychowawcę młodzieży wciąż można spotkać na trybunach stadionu w Gdyni – przychodzi na mecze, a koledzy opowiadają mu, co dzieje się na boisku. W "Prześwietleniu" opiekun złotych medalistów mistrzostw Europy sprzed lat opowiada o nauce nowego życia i ustawiania głowy pod takim kątem, żeby na przystanku dostrzec numer nadjeżdżającego trolejbusu.
Tłumaczenia w kontekście hasła "miałem z 10" z polskiego na angielski od Reverso Context: Przeprowadziliśmy się z tatą, gdy miałem z 10 lat. Tłumaczenie Context Korektor Synonimy Koniugacja Koniugacja Documents Słownik Collaborative Dictionary Gramatyka Expressio Reverso Corporate
Andrzej Łapicki urodził się w 1926 r. Wojna nie przeszkodziła mu jednak w edukacji. Studiował w konspiracyjnym Polskim Instytucie Sztuki Teatralnej W 1947 r. przyjął posadę lektora Polskiej Kroniki Filmowej, czego później długo żałował W tym samym roku Łapicki poznał swoją pierwszą żonę, z którą spędził 58 lat Zofia Chrząszczewska przez lata przymykała oko na liczne romanse męża. Aktor nigdy nie planował rozwodu i uważał żonę za swojego najlepszego przyjaciela Po śmierci żony Łapicki wycofał się z życia publicznego aż na cztery lata. Z dołka wyciągnęła go jednak młodsza o 60 lat Kamila Mścichowska Aktor zmarł we śnie w swoim mieszkaniu 21 lipca 2012 r. Miał 88 lat. Po jego śmierci okazało się, że podczas choroby młoda żona nie okazywała mu wsparcia Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu — Wspaniały, piękny i niewierny mężczyzna. Wierny był tylko sobie i zawodowi uprawianemu na jego warunkach — pisała na swoim blogu Krystyna Janda już po odejściu aktora. Andrzej Łapicki urodził się w 1926 r. w Rydze, na Łotwie. Całe dzieciństwo spędził jednak w Warszawie. Dorastał w inteligenckiej, zamożnej rodzinie pod czułą opieką matki, która dbała o jego rozwój kulturalny i razem chodzili na rozmaite spektakle. Studia w konspiracyjnym Polskim Instytucie Sztuki Teatralnej rozpoczął jednak dzięki kolegom, którzy powiedzieli mu, że właśnie tam trafiają najpiękniejsze dziewczyny. Po II wojnie światowej zadebiutował w Teatrze Wojska Polskiego w Łodzi, jako Kuba w "Weselu" Stanisława Wyspiańskiego. W 1947 r. przyjął posadę lektora Polskiej Kroniki Filmowej — później długo żałował, że był częścią komunistycznej propagandy. — Nie wypowiedziałem się jako aktor filmowy w pełni, nie zaistniałem jako reprezentant swojego pokolenia. Film to moja niewypełniona karta — twierdził. Mimo to na brak propozycji nie narzekał. Zagrał w takich filmach jak "Lalka", "Ziemia obiecana", "Panny z Wilka" czy "Lawa". Wiemy, ile Wokulski wydał na Łęcką. To szalona kwota, choć są wątpliwości Musiał kopać własny grób Anegdotami z czasów wojny mógł sypać jak z rękawa. Na pytanie Edyty Gietki z "POLITYKI" — Czy to prawda, że dotknął pan Adolfa Hitlera? — odpowiedział — Nie, tylko go widziałem. (...) Hitler jechał w obstawie z Okęcia ul. Grójecką, a ja przysiadłem na jakiejś skrzynce przy placu Narutowicza, miałem z 15 lat. Podszedł do mnie Niemiec i pyta: – A co ty tu siedzisz? – No, bo ja chciałbym Hitlera zobaczyć. Niemiec: – O, to bardzo ładnie postępujesz — zdradził w wywiadzie. Andrzej Łapicki w 1953 r. Oprócz studiów na konspiracyjnym Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej występował także w podziemnym teatrze i walczył w Powstaniu Warszawskim. Gdy złapali go Niemcy, musiał kopać własny grób. Ocalał cudem — zdołał uciec, kiedy zrobiło się zamieszanie. — Byłem też blisko środowiska "Sztuki i Narodu", przyjaźniłem się z Tadeuszem Gajcym. Tłumaczył mi, że nie ma nic piękniejszego, niż zginąć dla ojczyzny. Nie zgadzałem się z tym. Lubiłem życie. Nie tylko ja. Bo choć była wojna, bawiliśmy się, piliśmy wódkę, tańczyliśmy, kochaliśmy się — powiedział w "Rzeczpospolitej". Największe zainteresowanie wzbudzało jednak życie uczuciowe aktora. Szczególnie w jego ostatnich latach. Co bezpieka miała na Mieczysława Voita? Aktor latami mieszkał z żoną w teatralnej garderobie "Pewnie starzy żyjący kumple mi zazdroszczą" — Cała Polska zna mój ostatni samobójczy krok, to znaczy pojęcie za żonę młodej dziewczyny. W sędziwym wieku dałem sobie prawo do myślenia o przyszłości. Pewnie starzy żyjący kumple mi zazdroszczą — miałem wiele głosów aprobujących, że to wspaniałe — powiedział w rozmowie z dziennikarką "POLITYKI" w listopadzie 2009 r. Foto: Radek Pietruszka / PAP Andrzej Łapicki z żoną Kamilą Mścichowską-Łapicką w 2010 r. Po tym jak w 2005 r. odeszła pierwsza żona Łapickiego zdruzgotany aktor wycofał się z życia publicznego aż na cztery lata, zaszył w swoim mieszkaniu i jak sam tłumaczył, miał "okres szlafrokowy". Z dołka wyciągnęła go młodsza o 60 lat Kamila Mścichowska, poznana w redakcji miesięcznika "Teatr", do którego pisał felietony. — Po trzech miesiącach od głębokiego spoglądania sobie w oczy byliśmy parą — powiedział Łapicki w wywiadzie. Ich związek, a później ślub — głównie ze względu na tak dużą różnicę wieku — wzbudziły ogromne kontrowersje. — Bez aprobaty mojej córki Zuzi byłoby nam znacznie ciężej. Historyczne zdanie: jeśli tato jest szczęśliwy, to i ja jestem! – uchroniło nas przed małżeńskim falstartem. Nigdy jej tego nie zapomnimy — zdradził w wywiadzie z Edytą Gietką. Foto: mwmedia / MW Media Andrzej Łapicki z żoną Kamilą Mścichowską-Łapicką w 2009 r. Ostatecznie małżeństwo okazało się rozczarowaniem. — Wychodziła rano, wracała wieczorem, zachłysnęła się karierą, którą zaczęła robić dzięki jego nazwisku. Musiał zamawiać taksówkę, żeby jeździć na dializy — mówiła "Faktowi" osoba z otoczenia aktora. Po śmierci aktora okazało się, że nie uwzględnił drugiej żony w testamencie. Andrzej Łapicki przez lata walczył z chorobą nerek. Mimo to śmierć aktora była dla wielu dużym szokiem. Zanim odszedł, powiedział córce, że chciałby zostać pochowany obok swojej pierwszej żony na warszawskich Powązkach — tak też się stało. Zmarł we śnie w swoim mieszkaniu 21 lipca 2012 r. Miał 88 lat. Kobiety, które odczarowywały ponurą rzeczywistość PRL-u. Wielkie diwy minionej epoki "Kochałyśmy się w nim wszystkie" Z pierwszą żoną łączyła go wyjątkowa relacja. Byli razem 58 lat i choć aktor wdawał się w liczne romanse, nigdy nie planował rozwodu. Andrzej Łapicki i Zofia Chrząszczewska poznali się w 1947 r. w warszawskim klubie "Albatros". Zofia była młodą wdową po baronie Lauberze i matką rocznego synka, Grzesia. Z Andrzejem Łapickim pobrali się jeszcze w tym samym roku. Aktor usynowił chłopca i nadał mu swoje nazwisko. Kilka lat później na świecie pojawiła się ich wspólna córka, Zuzanna. — Żona żyła tylko moim życiem, nie pracowała. Przed wojną to się nazywało, nawet było napisane w paszporcie, "przy mężu" — wspominał w swojej książce "Po pierwsze, zachować dystans". Foto: Maciej Belina Brzozowski / PAP Ewa Błaszczyk i Andrzej Łapicki podczas spektaklu Teatru Telewizji pt. Burza w 1980 r. Żona była jego najbliższym przyjacielem i przymykała oko na liczne romanse męża. — Miałem pewne przyzwolenie na szaleństwa, na życie nocno-knajpiane. Poza tym nigdy nie pytała mnie, dokąd idę, skąd wracam i dlaczego o tak późnej godzinie — wyznał. Jego nazwisko łączono z wieloma pięknymi aktorkami: Elżbietą Czyżewską, Beatą Tyszkiewicz, Anną Nehrebecką, Ireną Karel, Gabrielą Kownacką. Po latach okazało się, że Łapicki romansował także z jedną ze swoich studentek — ponad 30 lat młodszą Ewą Błaszczyk. — Miałam chyba 22 lata, kiedy zakochałam się bez pamięci w starszym ode mnie mężczyźnie. Miał ułożone życie, żonę i dwoje dzieci. To trwało blisko cztery lata. Wiedziałam, że nasza miłość nie miała przyszłości — napisała w swojej biografii Beata Tyszkiewicz. Foto: PAP / PAP Kalina Jędrusik i Andrzej Łapicki w 1960 r. Choć żona tolerowała zdrady Łapickiego, kiedy pojawiało się niebezpieczeństwo, że mąż ją porzuci, postanowiła działać. Sławomir Koper w książce "Zachłanne na życie" ujawnił, że żona Andrzeja Łapickiego doniosła Służbie Bezpieczeństwa na Elżbietę Czyżewską. — Żyła z Fordem, żyła z Kutzem, teraz sypia z moim Andrzejem. To bardzo dobrze robi w środowisku sypiać z modnymi mężczyznami — napisała w donosie, który do dziś znajduje się w archiwach IPN. Foto: Andrzej Rybczyński / PAP Andrzej Łapicki podczas 85-lecia Teatru Polskiego w Warszawie rozdaje autografy młodym adeptkom sztuki aktorskiej. — Kochałyśmy się w nim wszystkie. Studentki szkoły teatralnej, aktorki, wszystkie kobiety w Polsce. (...) był symbolem światowości, elegancji, taktu, wolności osobistej — napisała na swoim blogu Krystyna Janda. Z kolei Łapicki tak wspominał jej egzamin do szkoły teatralnej. — Tak się złożyło, że prowadziłem jej ostatni egzamin. Mówiła jakiś monolog z "Niebezpiecznych związków". Poprosiłem, żeby usiadła naprzeciwko mnie i nie recytowała, ale wyznała mi swoją miłość prywatnie. (...) Zrobiła to od razu świetnie, aż za świetnie, może zbyt erotycznie — opisał Łapicki, jednocześnie podkreślając, iż jedna z wykładowczyń poczuła się na tyle zgorszona, że zażądała... zmiany egzaminatora. Janda i tak została przyjęta. Foto: Witold Rozmysłowicz / PAP Andrzej Łapicki na planie filmu "Naprawdę wczoraj". — Pamiętam, jak kiedyś narzekał na bezsenność, więc poradziłam mu, żeby przed snem liczył swoje blondynki. "Nie zasnąłbym do rana" — jęknął — wspominała miłosne podboje ojca Zuzanna Łapicka.